Właściwie jest to największa atrakcja turystyczna Zambii, a może nawet całej Afryki. Nie licząc egipskich piramid. Wodospad, o którym pastor David Livingstone powiedział, że przedstawia widok tak piękny, że muszą się w niego wpatrywać aniołowie w locie, zasługuje rzeczywiście na podziw i zachwyt. Miejscowa jego nazwa brzmi Mosi-oa-Tunya, co oznacza Mgła, która grzmi. Można zrozumieć to określenie zwłaszcza pod koniec pory deszczowej, kiedy to w przepaść zwala się 9 milionów litrów wody w każdej sekundzie (!). Mgła, a właściwie chmura wody rozbitej na maleńkie kropelki, jest wtedy tak obfita, że wodospadu zupełnie nie widać. Słychać jedynie jego potężny grzmot. Z kolei pod koniec pory suchej cały próg wodospadu jest tylko urwiskiem, a woda płynie jedynie kilkoma strugami po jego południowej stronie. Ja widziałem wodospad dwa razy. Pierwszy raz na początku lipca 2013 roku i drugi raz pod koniec lipca 2018 roku. To chyba najlepsza pora na oglądanie i zdjęcia. Woda spada na całej szerokości, ale chmura wodnego pyłu jest często rozwiewana przez wiatr. Mgła, która grzmi (film)
W 2013 roku pozwoliłem sobie na przelot nad wodospadem na dwuosobowej motolotni. Adrenaliny cała masa, ale warto.
Kiedy ogląda się ten cud natury po raz pierwszy, dosłownie dech zapiera. Efekt jest porażający. Za drugim razem jest całkiem podobnie.
Mówi się, że odkrywcą wodospadu jest sir David Livingstone, którego brzydki pomnik stoi nawet w pobliżu, jednak należałoby mówić, że nie jest on odkrywcą, a tylko pierwszym białym człowiekiem, który ujrzał i od razu nazwał po swojemu to miejsce. To on nadał wodospadowi imię królowej Wiktorii. Z kolei jego nazwiskiem nazwano pobliskie miasto, które przed uzyskaniem niepodległości było stolicą obu Rodezji.
Rzeka Zambezi jest jedną z największych rzek Afryki. Jej źródła znajdują się na północnym zachodzie Zambii, a potem płynie krótko przez terytorium Angoli i wreszcie jest graniczną rzeką pomiędzy Namibią, Botswaną, Zimbabwe i Zambią. Niedaleko wodospadu granice wszystkich tych czterech państw spotykają się. Tam na styku Zambezi zasilana jest jeszcze przez rzekę Chobe, a przed samym wodospadem uchodzi do niej niewielka Maramba. Koryto rozszerza się mocno i tworzy liczne odnogi obmywające wiele wysp. I wreszcie w środkowym swoim biegu zwala się do głębokiego wąwozu. W liczbach sprawy tak się przedstawiają – szerokość wodospadu 1708 metrów, wysokość 108 metrów. Ile decybeli wytwarza nie mam pojęcia, ale przebywając w pobliżu, kiedy już przejdzie oniemienie, trzeba głośno krzyczeć, jeśli chce się z kimś wymienić opinie.
Wąwóz, do którego spada rzeka jest pewnie jakimś tektonicznym rowem. To sprawia, że na niemal całej długości można oglądać wodospad z przeciwległego brzegu kanionu. Żeby jednak zobaczyć całość, trzeba przekroczyć granicę z Zimbabwe (opłacając wizy w obie strony – razem 100$). Ciekawe, że ujście wody ma miejsce we wschodniej ścianie rozpadliny, a nie na jednym z jej końców. Nad ujściem. Makieta na zdjęciu mniej więcej to przedstawia.
Potem, meandrując, Zambezi płynie sobie dalej tocząc te ogromne masy wody pomiędzy dwoma pionowymi ścianami. Rzeka z 1700 metrów robi się 40 metrowa, więc jaka jest tu jej głębokość? Pod mostem
W dalszym jej biegu uchwycona jest w ogromny zbiornik stanowiący rezerwuar dla wielkiej elektrowni wodnej Kariba. Ostatecznie uchodzi do Oceanu Indyjskiego w Kanale Mozambickim.
Nad kanionem Zambezi przerzucony został ogromny most drogowo kolejowy. Brytyjczycy zbudowali go na początku XX wieku. Most graniczny. Dziś jest mostem granicznym pomiędzy Zambią i Zimbabwe. Śmiałkowie skaczą z niego na bungie, rycząc przy tym w niebogłosy.
Możliwe jest zejście na dno kanionu. Warto to zrobić, bo przechodzi się wtedy przez prawdziwą tropikalną dżunglę. Ciągle padający deszcz rozbitej wody sprawia, że bujnie rośnie tam wszelka roślinność.
Efekt wzmagają stada pawianów grasujące w zaroślach, a często zagradzające drogę turystom. Trzeba na nie uważać, bo mogą być agresywne, a przede wszystkim kradną co tylko popadnie. Spotkaliśmy też gromadkę mangust, które nie bojąc się zbytnio truchtały gdzieś za żarciem.
Po stronie zambijskiej atrakcją jest jeszcze tzw. tęczowy most, na którym można zobaczyć łuk tęczy mający pełne 360 stopni. Właściwie, kiedy świeci słońce, tęcza jest dosłownie wszędzie.
Na kładce pomiędzy skałami można jednak zobaczyć to zjawisko właśnie w postaci pełnego okręgu. Tęczowy mostek.
Przy wodospadzie spędziliśmy prawie cały dzień nie nudząc się ani na chwilę i jeszcze żal było stamtąd odchodzić.