Mała Polska
Przed wyjazdem wypożyczyłem z biblioteki książkę (tak, tak!) pana Wacława Korabiewicza, pt. Gdzie słoń, a gdzie Polska? Autor opisuje w niej doświadczenia z czasów II wojny światowej, kiedy to w południowej i wschodniej Afryce pracował jako delegat rządu w osiedlach dla polskich uchodźców.
To część mało znanej naszej historii. Wiemy co nieco o polskim wojsku utworzonym w ZSRR przez generała Władysława Andersa, wiemy też trochę o jego szlaku bojowym, ale nieczęsto mówi się o tym, że wraz z armią, tereny Związku Sowieckiego opuściły tysiące zesłańców i ich rodzin. Armia poszła na front, a cywile na tułaczkę. Najpierw do obozów w Iranie, a potem w rozproszenie w różne miejscach na świecie. Duża część uchodźców została skierowana do brytyjskich kolonii w Afryce. Tam utworzono dla nich osiedla, które podlegały polskiemu rządowi w Londynie. Obok Kenii i Tanzanii (odebranej Niemcom), także Zambia stała się schronieniem dla polskich tułaczy. Polskie osiedla powstały m.in. w Livingstone, Lusace, Fort Jameson (obecnie Chipata) i w Abercorn (obecnie Mbala).
Pokrótce tyle tego, co dowiedziałem się z książki. Kiedy zbliżaliśmy się do Mbali, wywiązała się rozmowa właśnie na ten temat i ks. Waldemar przypomniał sobie, że kiedy pracował w pobliskim Mambwe, słyszał, że jest w Mbali ulica pod nazwą The Little Poland, Mała Polska. Trzeba więc było to zbadać.
Pewnego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy z bratem na zwiady. Kierunek znaliśmy mniej więcej: tam na tym wzgórzu, gdzie widać zbiorniki z wodą. No to idziemy. Skończyła się droga asfaltowa, weszliśmy na gruntowe klepisko, po którym hulał wiatr wznoszący tumany rudego kurzu.
Na wzgórzu widać było ogromne zbiorniki na stalowych konstrukcjach, a wokół jakby willową dzielnicę (nasza willa znaczy jednak co innego). Zapytywani przechodnie mówili: tak, tak, to gdzieś tutaj, ale nikt nie wiedział dokładnie. A my chcieliśmy przynajmniej zdjęcie zrobić jakiejś tabliczki, choćby tylko z nazwą ulicy. Niestety nic.
Dziwna tylko jedna rzecz, że na wzgórzu rosło kilka sosen. W Zambii uprawia się sosny na wielkich plantacjach, ale żeby tak sobie rosły bezpańsko… ciekawe.
Bezradni i trochę zrezygnowani poszliśmy jeszcze zerknąć na rozciągające się poniżej jezioro Cila Lake i wtedy podszedł do nas czarnoskóry mężczyzna w puchowej kurtce. Zapytał skąd jesteśmy i czego szukamy. Kiedy odkryliśmy nasze zamiary, wyraźnie się ożywił. Przypomniał sobie, że jest tu jakiś polski grób. Zaraz zaczął pokazywać dokąd iść trzeba, a w końcu stwierdził: zaprowadzę was.
Po różnych wertepach, przez trawiaste zarośla, kawałek uprawnego pola i przydomowy ogródek, przedarliśmy się w niewielki fikusowy zagajnik, a tam… szok. Nie grób, ale pomnik z białym orłem i napisem: Honor i Ojczyzna. Przyznaję, że był to moment wzruszający. Podobno w tym miejscu schronienie znalazło ok. 500 Polaków. W pobliżu pomnika niektórzy z nich są pochowani.
Późniejsze rozmowy odkryły jeszcze jedną budującą prawdę o naszych rodakach. Miejscowi pamiętają, że Polacy byli dla nich bardzo życzliwi. Nie mieli w sobie nawet cienia rasizmu. Polskie dzieci bawiły się z małymi murzynkami, zwyczajnie, jak z kolegami. Było to nie do pomyślenia w przypadku dzieci angielskich. Miło usłyszeć tak piękne świadectwo.
W internecie znalazłem nawet zdjęcie dawnego osiedla z Abercorn. Widać na nim domki, a przy pomniku zarysy grobów i maszt prawdopodobnie z Polską Flagą.
Dopisek: W numerze 1/2020 Gościa Niedzielnego zamieszczono wywiad, w którym p. red. Krzysztof Błażyca rozmawia z prof. Hubertem Chudzio, m.in. o odnowieniu cmentarza w Abercorn. Po krótkiej korespondencji dowiedziałem się, że cmentarz ten leży w pewnym oddaleniu od pomnika. Informacje na ten temat można znaleźć na stronie: http://www.polskiecmentarzewafryce.up.krakow.pl/cmentarz/9