Przede wszystkim trzeba to podkreślić, że w Afryce nie ma już żadnych dzikich zwierząt!! Poza Parkami Narodowymi. Te hasające lekkomyślnie w pobliżu ludzkich siedzib, zostały już dawno zjedzone. Na szczęście kiedyś ktoś wpadł na pomysł, żeby wydzielić obszary chronione i jest ich w Zambii całkiem sporo. Jedne z największych to South Luangwa National Park i North Luangwa National Park, oba leżące w szerokiej Dolinie Luangwy, będącej odnogą Wielkiego Rowu Afrykańskiego.
Pomiędzy tymi dwoma parkami zamknięte jest nieduże terytorium plemienia Bisa i znana nam już misja w Nabwalyi. Obszar misji od zachodu ogranicza krawędź Muschinga, a od wschodu rzeka Luangwa. Oczywiście każdy z parków ma wyznaczone granice, ale tylko na mapie, bo w terenie trudno znaleźć jakieś oznaczenia, a nawet gdyby takie były, tylko ludzie (niektórzy) umieliby je odczytać. FILM (dzień w South Luangawa National Park) Specyfiką dwóch wspomnianych parków jest to, że zwierzęta tu żyjące są w nieustannej walce z ludźmi i są do nich wrogo nastawione. Dzieje się tak z dwóch przyczyn. Po pierwsze Bisa żyją z rolnictwa. Nie jest to wpisane w ich naturę, bo pierwotnie byli myśliwymi, ale obecnie uprawiają sorgo (odmiana prosa) i kukurydzę i muszą bronić swoich pól przed roślinożercami. Na całe więc tygodnie wioski pustoszeją, bo ludzie przenoszą się do szałasów wśród upraw, aby strzec swego źródła utrzymania. Przeganiają bydlęta ile tylko mogą, utrwalając w nich przekonanie, że człowiek to wróg. Jakimś wyjściem byłaby hodowla udomowionych zwierząt, ale tego nie mogą robić, aby nie zwabiać do wiosek lwów i lampartów. Dlatego jedyne pogłowie hodowlane stanową kury i gołębie, czasem perliczki, kiedy z buszu uda się przynieść jajka do wysiedzenia pod kwoką. Drugim powodem płochliwości zwierząt i ich nieprzyjaznego nastawienia są polowania, które odbywają się tu sezonowo. Nadziani pseudoturyści przyjeżdżają, aby sobie postrzelać do egzotycznego zwierza. Spotkaliśmy kiedyś odkrytego landrovera obsiedniętego przez facetów ubranych w moro, w śmiesznych kapelusikach a la Sniper. Auto najeżone było lufami sztucerów, a „komandosi” japy mieli wyszczerzone, jak ten zając co to go TIR przejechał.
Nie rozumiem tej przyjemności zabijania dla tzw. trofeów. Nie rozumiem na czym polega ta satysfakcja, kiedy gość wraca z safari do domu i z dumą oznajmia swoim dzieciom: zabiłem słonia! Może chce im zaimponować? Cóż, myślę, że zaimponowałby, gdyby w obronie własnej zagryzł lwa, albo oszczepem zadźgał szarżującego bawoła. Kiedy jednak siedzi wysoko w bezpiecznym pojeździe, a przewodnik wystawia mu pod lufę uzbrojoną w lunetkę albo kolimatorowy celownik bezbronne zwierzę, które właśnie wyszło się napić, albo coś zjeść… Gdyby to jeszcze był jakiś odstrzał dla kontroli pogłowia, albo dla mięsa, żeby rodzinę wyżywić, ale tak, dla sadystycznej przyjemności… nie pojmuję.
Miejscowym nie wolno polować bez wykupionego zezwolenia. Mogą zabić w obronie własnej. Zdarza się, że to robią, naciągając nieco kryteria tej obrony. Słuchać więc czasem strzał „wśród nocnej ciszy”, po którym na chwilę milkną nocne odgłosy buszu. Bywa, że kula pochodzi z muszkietu ładowanego przez lufę. Do takiej broni w miarę łatwo dorobić amunicję.
Piszę to wszystko, żeby wyjaśnić okoliczności naszego safari nad Luangwą. My polowaliśmy tylko z aparatami fotograficznymi, ale rzecz nie była łatwa. Zwierząt widzieliśmy całe mnóstwo, ale podejść blisko, na dobre ujęcie, albo zdążyć złapać zaskoczonego osobnika, to była prawdziwa sztuka. Co innego w parku narodowym Chobe w Botswanie, który odwiedziliśmy na koniec naszej wyprawy. Tam zwierzęta, choć dzikie, są przyzwyczajone do ludzi. Chodzą więc jak cielęta i nie okazują strachu. W Botswanie nie ma żadnych polowań, podobnie jak w widocznej za rzeką Namibii.
Wracając jednak do Luangwy. Na każdej wyprawie towarzyszył nam miejscowy człowiek, który miał za zadanie wypatrywać… słoni. Choć zwierzęta te są ogromne, bo dorosły samiec waży 7,5 tony, to jednak w buszu niełatwo je dojrzeć. A warto, dla własnego dobra. Napotykane słonie stanowią śmiertelne zagrożenie.
To one zabijają najwięcej ludzi. Następne w rankingu są hipopotamy i bawoły. Wszystko to roślinożercy! Dopiero gdzieś dalej wśród killerów plasują się krokodyle, lwy i lamparty. Spośród drapieżników zdecydowanie najwięcej ludzi zabija… komar, a właściwie przenoszony przez niego malaryczny pierwotniak.
Nasz przewodnik wypatrywał więc słoni nie po to, żeby nam je pokazać, ale żeby przed nimi ostrzegać. Miejscowi po zachowaniu zwierzęcia potrafią też rozpoznać jego zamiary. Wiedzą, kiedy szarża jest prawdziwa, a kiedy pozorowana, rozpoznają nastrój panujący w stadzie i wiele innych okoliczności, które dla nas są tajemnicą. Ks. Waldemar mówi, że oni więcej widzą, więcej słyszą i więcej czują. https://www.youtube.com/watch?v=tFQaOq6sNn8&feature=youtu.be
Osobne zagadnienie stanowią afrykańskie gady. W buszu żyją sobie węże, prawie wszystkie jadowite. Pyton nie ma jadu, ale za to potrafi przytulić śmiertelnie. Najgroźniejsze są jednak Czarne Mamby (które są szare, ale nazwano je tak dla odróżnienia od zielonych, żyjących w dżungli) i Kobry. Kobra występuje tu w dwóch odmianach. Jedna dziabie zwyczajnie, wstrzykując truciznę, a druga najpierw pluje jadem w oczy, żeby oślepić ofiarę i dopiero potem przystępuje do konsumpcji. Żadna z tych trzech gadzin nie ma szansy zjeść człowieka, dlatego atakuje tylko w obronie własnej, albo broniąc np. gniazda. Kiedy jednak ta obrona ma miejsce np. w łazience, albo pod bananowym drzewem, to już trudno rozeznać kto jest agresorem, a kto ofiarą. Mamba zabija szybko.
Dorosła ma nawet 3 metry długości i potrafi wyskoczyć jak sprężyna na całą swoją długość, jakby na moment stając na ogonie. Jej jad rozchodzi się po organizmie człowieka w ciągu kilkunastu – kilkudziesięciu sekund i tyle jest czasu na podanie ewentualnej „surowicy”. Jeśli się tego nie zrobi trucizna zamienia krew w galaretkę i serducho już nie da rady tego pompować. Amen.
Postraszyłem trochę. Ale spieszę dodać, że ludzie żyją wśród tych wszystkich stworzeń i nauczyli się jak sobie z nimi radzić. Przynajmniej mniej więcej. I tak na węże mają ten sposób, że całe swoje obejścia pozbawiają roślinności i wydeptane place kilka razy dziennie zamiatają. Węże nie lubią wychodzić na otwartą przestrzeń, a jak już wyjdą, na pozamiatanym pyle widać ich wyraźny ślad. Wtedy tropi się takiego gada i kijem go! W Afryce wszystkie węże mają wyrok śmierci za samą swoją wężowatość.
Najbardziej rozpowszechnione z gadów są wszędobylskie jaszczurki i gekony. Tych wszędzie pełno. Śmigają po ścianach i sufitach, ale lubimy je, bo wcinają robactwo.
Spotkać też można dość duże warany. Jaszczury zachodzą nawet nocami do misji, ale są przepędzane przez psy.
Bardzo malowniczym gadem jest krokodyl. To ostatni z wielkich dinozaurów, jaki uchował się na ziemi.
W Zambii żyje przede wszystkim Krokodyl Nilowy. Trochę większy od niego jest tylko australijski Krokodyl Różańcowy (ciekawe skąd nazwa?). Jego obecność we wszystkich niemal wodach sprawia, że nikt tu się nie kąpie, ani w rzekach, ani w jeziorach. Nad wodę można pójść, ale nie za bardzo brodzić wśród zarośli.
Drugim zabójcą czyhającym w wodzie jest poczciwy z wyglądu hipopotam.
Okazuje się, że to bardzo nerwowy zwierz i nie lubi intruzów, czyli nas.
W Luangwie oglądać można największe na świecie skupisko hipopotamów. Oby tylko oglądać.
Nie widzieliśmy żadnego wielkiego kota. Sierściuchy są aktywne głównie w nocy, a w dzień śpią w zaroślach. Jakoś nie mieliśmy ochoty tropić ich z samym tylko aparatem fotograficznym i scyzorykiem. Zasadniczo lwy i lamparty nie polują na ludzi i starają się unikać kontaktu z człowiekiem. Do nieprzyjemnych kontaktów dochodzi, gdy człowiek natknie się w buszu na lwice z młodymi, albo w inny sposób kotka zaczepi. Zdarza się, ze stare lwy, które już nie dają rady polować, skuszą się na człowieka. Słyszeliśmy o przypadku pożarcia dziecka, które w nocy zostało porwane spomiędzy śpiących rodziców. To wszystko dzieje się jednak bardzo rzadko.
O ptactwie wszelakim i niepojętej ilości antylop nawet nie wspominam. O ich walorach kulinarnych w osobnej opowieści. https://www.youtube.com/watch?v=0GCWP9cneq0&feature=youtu.be
Małpy. Właściwie tylko tylko dwa gatunki spotkaliśmy: pawiany i welwetki. Nie wiem jak naprawdę nazywają się te drugie. W buszu są płochliwe, ale przyzwyczajone do ludzi stają się zuchwałe i bezczelne i potrafią wszystko ukraść.
Pozostały jeszcze owady – skorpiony, osy, termity i inne robactwo. Termity właściwie są wszędzie, tyle, że ich nie widać. Nie lubią światła, więc żyją pod ziemią i budują wielkie kopce, które są twarde jak skała. Budowa kopca zaczyna się zawsze od oblepiania pnia drzewa glinianymi kanalikami, którymi owady wspinają się coraz wyżej. Właściwie nie ma drzewa, które nie nosiłoby na sobie śladów tej ekspansji.
Niektóre pnie zostają obudowane całkowicie, a drzewo ogryzione, aż do obumarcia. Gotowa termitiera sięga nawet kilku metrów wysokości. Te małe robale są chyba najlepszymi budowniczymi w przyrodzie.
Skorpiony nie biegają wszędzie, raczej trudno je wypatrzeć. Lubią schronienia pomiędzy kamieniami. Czasem kogoś dziabną boleśnie, ale raczej nie śmiertelnie. Podobnie osy, jakieś takie inne niż nasze. Widziałem kilka odmian w różnych rozmiarach i kolorach, niektóre całkiem czarne. Wszystkie mają odwłoki oddzielone od tułowia cieniuśką talią. I wszystkie są strasznie nerwowe.
Na ziemi widać też niezliczone mrowiska. Mrówki mają się dobrze, ale tez mają ciekawego wroga. W piasku czyha na nie mrówkolew. Wykopuje jamkę, pozostawiając piaszczysty lejek, a potem siedzi pod piachem i czeka cierpliwie. Nieostrożna mrówka, która zsunie się do lejka, chwytana jest pazurem dużej łapy i tak kończy żywot. Mrówkolwy są mistrzami cierpliwego czekania.
O komarach nie piszę, bo nie warto im robić reklamy. Bydlęta przenoszą zarodźca jakiegoś pierwotniaka, który wywołuje malarię. Taka to historia.
Fajne też są pająki, ale tych nie lubię, wiec się na nich nie znam zupełnie.
I jeszcze mucha Tse tse. Świństwo okropne. W buszu obsiadają dzikie zwierzęta i wypijają ich krew. Są wielkości naszych bąków – ślepaków i tak samo twarde, tyle że znacznie zwinniejsze. Żeby zabić trzeba je rozgnieść. Samochód traktują jak dużego zwierza i obsiadają szukając krwi. Trzeba więc jechać z zamkniętymi oknami, a po zatrzymaniu odczekać, aż odlecą. Bo odlatują. Ciekawe, że miejscowi prawie na nie nie reagują. Widziałem jak na twarzy napotkanego człowieka siedziało ich kilka, a on nawet nie próbował ich odgonić. Na szczęście nie ma ich przy ludzkich siedzibach, dlatego, że Bisa nie hodują zwierząt.
Fajna, bo bardzo malownicza jest szarańcza. Pozostawiona w spokoju, jest dużym zielonym pasikonikiem, ale wkurzona pieni się i stroszy barwne skrzydła. Śliczna jest.